Poniżej publikuję ciekawy artykuł dietetyczki Eweliny Wieczorek z Epicentrum Zdrowia, na temat żywności przeznaczonej dla małych dzieci. A co Wy o tym sądzicie?
Słoiczki i inne nowości dla dzieci. Czy naprawdę warto?Od kilku ładnych już lat obserwujemy lawinę nowych produktów pojawiających się na
półkach sklepowych, kierowanych specjalnie dla dzieci.
Producenci zapewniają, iż podając dziecku ich produkt, dbasz o zdrowie i prawidłowy
rozwój swojej pociechy. Czy obietnice te są uzasadnione? W jaki sposób wielkie koncerny
zapewniają o owych korzyściach? I czy można im wierzyć?
Woda, serki, kaszki w proszku, parówki… dla „dobra” dzieci?
Na zlecenie miesięcznika konsumenckiego, niemieccy analitycy przebadali kiedyś wodę
Żywiec Zdrój. Ten produkt poleca Instytut Matki i Dziecka. Badania przeprowadzono
dwukrotnie, z rocznym odstępem. W obu przypadkach okazało się, że w wodzie Żywiec
Zdrój jest więcej bakterii niż w wodzie z kranu.
Na jednej ze stron internetowych znalazłam historię mieszkanki z Wrocławia, mamy
trzyletniego Jasia, która dowiedziała się o bakteriach w wodzie Żywiec Zdrój. Wcześniej
przetestowała popularne desery dla niemowląt na podłodze z lastriko... Długo wpatrywała się
w podłogę, na której kilka godzin wcześniej rozbiła słoiczek. Był w nim deser owocowy dla
niemowląt znanej firmy.
Powiedziała, że podłoga w miejscu, gdzie rozlał się deserek, stała się śnieżnobiała! Zaczęła
się zastanawiać, który składnik zachował się jak środek wybielający. I jaki wpływ może mieć
taki wybielacz na organizm jej dziecka.
Na etykiecie deseru nie doczytała się, ile witamin znalazło się w słoiczku, doczytała się za
to, że skład produktu został uzgodniony z Instytutem Matki i Dziecka, który reklamuje się na
swej stronie internetowej jako „ekspert w opiece nad rodziną”. Postanowiła pisemnie poradzić
się eksperta. Na pierwszy list Instytut nie odpowiedział. Na drugi, w ostrzejszym już tonie,
przyszła odpowiedź.
Dowiedziała się, że za jakość produktu i jego rzeczywisty skład odpowiada producent. Czyli
naukowcy w ogóle nie badali, co znajduje się w deserze, na którym się podpisali!
Rekomendacje znanych publicznych instytucji, tj. Instytut Matki i Dziecka, Centrum
Zdrowia Dziecka, łódzkie CZMP, czy Instytut Żywności i Żywienia, są bardzo cenione przez
producentów i bardzo kosztowne. Za opinię naukowców, która pozwala na umieszczenie
nazwy czy logo instytutu na opakowaniu wyrobu, producent płaci zgodnie z określoną taryfą,
od kilkudziesięciu do nawet kilkuset tysięcy złotych.
Doktor Zbigniew Hałat, lekarz epidemiolog, prezes Stowarzyszenia Ochrony Zdrowia
Konsumentów twierdzi, że naukowcy zwyczajnie sprzedali się koncernom. Producenci
żywności wynajmują państwowe ośrodki naukowe, by te w zakamuflowany sposób promowały
ich produkty. Mamy więc do czynienia z medycyną reklamową, która nie ma nic wspólnego z
prawdziwą medycyną, a jedynie z cynicznym zarabianiem dużych pieniędzy.
Niemieckie laboratoria na prośbę „Świata Konsumenta” przebadały także inne
rekomendowane produkty, w tym Danonki i Morlinki polecane przez IMiD. Okazało się,
że zarówno serki, po których, jak głosi reklama, dzieci mają „mocne kości”, jak i parówki
Morlinki, po których „rosną w siłę”, powinny być podawane maluchom sporadycznie, bo są
za tłuste (parówki) bądź zbyt słodkie (serki).
Danone wprowadził swoje serki na polski rynek, gdy dowiedział się od ekspertów z IŻiŻ oraz
IMiD, że w diecie polskich dzieci brakuje wapnia. Koncern opłacił też badania dotyczące
zawartości wapnia w diecie najmłodszych Polaków. Badania prowadziły oba ww. instytuty
podległe Ministerstwu Zdrowia. Przemysław Pohrybieniuk, dyrektor do spraw relacji
zewnętrznych firmy Danone, tłumaczy, że w zamian za wkład finansowy w badania, Danone
zwrócił się z prośbą o udostępnienie danych związanych ze spożyciem wapnia i witaminy
D, aby upewnić się, czy aktualny poziom wzbogacenia Danonków w wapń i witaminę D jest
zgodny z potrzebami żywieniowymi dzieci w wieku przedszkolnym w Polsce.
Owszem, to dość częsta praktyka nie tylko w Polsce, że dany przemysł wspiera finansowo
prowadzenie badań przez instytucje naukowe. Jednak pozostaje pytanie, czy wyniki owych
badań są rzeczywiście rzetelne i w pełni ujawniane opinii publicznej.
Na opakowaniach rekomendowanych w Polsce produktów dla dzieci można znaleźć sporo
naukowo nieuzasadnionych twierdzeń. Niepokój budzi na przykład dodatek witaminy D
choćby we wspomnianych wyżej w Danonkach. Nadmiar tej witaminy może powodować
przecież poważne uszkodzenie nerek i serca, zwłaszcza u niemowląt i dzieci. A witamina
D dodawana jest do mleka dla najmłodszych, czy też często jest przepisywana przez
pediatrów jako suplement diety. Jeśli podamy dzieciom dodatkowo wzbogacone w nią serki,
zwiększamy ryzyko przedawkowania.
Lucjan Szponar z Instytutu Żywności i Żywienia zapewnia jednak, że IŻiŻ udzielił firmie
Danone pozytywnej opinii na temat Danonków, uznając wzbogacenie serków w witaminę D w
określonej ilości za potrzebną i bezpieczną.
Mówiąc o kaszkach dla dzieci, warto przyjrzeć się etykiecie. Pierwsza z brzegu kaszka dla
niemowląt o 6 miesiąca życia, to: mąka owsiana 43%, mleko następne 33% (odtłuszczone
mleko w proszku, serwatka odmineralizowana), tłuszcz roślinny (zawiera lecytynę sojową –
emulgator), węglan wapnia, witaminy: C, niacyna, kwas pantotenowy, E, B1, A, B6, kwas
foliowy, K1, D3, biotyna, b12; dwufosforan żelazowy, siarczan cynku, siarczan miedzi, jodek
potasu, cukier.
Sporo tego, jak na produkt, który w zasadzie powinien być jak najprostszy w swoim składzie.
A dodatek syntetycznych witamin również nie jest aż tak rozsądnym pomysłem.
Wszechobecne i mocno polecane słoiczki
Jeśli jesteś matką małego dziecka, zapewne nie raz zastanawiałaś się, co jest lepsze - podać
dziecku słoiczek, o którym wiesz, że zawiera produkty z małą ilością pestycydów i wszelkich
zanieczyszczeń, czy może lepsza będzie świeża marchewka z targu, która z kolei jest
nawożona chemikaliami…
Oczywiście, najlepiej byłoby podać dziecku ekologiczną, świeżą, ale wiadomo, że
ekologiczna jest droższa. Droższa, ale i zdrowsza.
Musisz pamiętać o ważnej zasadzie - świeże jedzenie od słoiczkowego różni się tym, że
zawiera więcej składników odżywczych, np. witamin, ponieważ nie przechodzi długiego
procesu przetwarzania, jaki przechodzą owoce i warzywa słoikowe.
Co się dzieje z marchewką tuż po zerwaniu? Zwykle trafia ona w ciągu paru dni na bazar,
do domu, potem do garnka i jest podawana dziecku, zaś ta słoikowa jest mrożona, potem
rozmrażana, ładowana do worków, czasem drugi raz mrożona, po kilku miesiącach znów
pasteryzowana oraz mieszana według receptury, wrzucana do słoików, do magazynu i do
sklepów. Taki produkt to coś innego niż marchewka z bazaru. Bo co z tego, że na słoiku jest
wypisana lista składników odżywczych, skoro ich przyswajalność jest nieporównywalnie
mniejsza niż ze świeżych produktów? Nie wystarczy spożyć odpowiedniej ilości składników,
one muszą się jeszcze jakoś strawić i przyswoić.
Firma Gerber na przykład chwali się świetnie zbilansowanymi proporcjami pod względem
zawartości mikroelementów, ale nikt nie myśli o tym, czy te mikroelementy się przyswoją.
Podają dokładne zawartości witamin, ale nie są to witaminy naturalne. Sztuczne witaminy
są często rozpoznawane przez organizm jako - można rzec - ciało obce. Tylko naturalne
witaminy dzięki swemu unikalnemu składowi i budowie są w pełni przyswajalne przez
organizm. Wielu lekarzy mówi, że witaminy z aptek wydalamy w całości i nie ma sensu ich w
ogóle kupować!
Nasz organizm najlepiej żywi się produktem, który jest jak najmniej przetworzony – chodzi o
to, aby w danej ilości były zawarte naturalne, dobrze przyswajalne mikroelementy.
Żywienie słoiczkowe jest owszem łatwe i przyjemne – kupisz je na mieście, nie musisz
gotować, ani zmywać naczyń. Po raz kolejny jednak się powtórzę – wygoda na ogół zdrowiu
nie służy. I w tym przypadku też tak może być, bo skutki zdrowotne są wówczas długofalowe
– złe nawyki żywieniowe, kłopoty ze zgryzem, z trawieniem, choroby – cukrzyca czy
otyłość...
Jeśli dziecko nie uczy się gryźć, tylko jedynie łyka, to omija pierwszy etap trawienia w buzi
i dostaje jedynie wysoce przetworzony produkt. Jego układ pokarmowy nie ma możliwości
uaktywnienia wszystkich enzymów trawiennych, nawet, jeśli w słoiczkach są kawałki
jedzenia (mocno przetworzonego w słoiku).
Sugestia, że matki nie potrafią karmić swoich dzieci, jest wysoce niebezpieczna
Firmy produkujące słoiczki, ale nie tylko te, bo i producenci innych produktów dla dzieci,
często sugerują, że matki nie znają norm, nie potrafią dobrać odpowiednich proporcji, nie
wiedzą ile jest potasu, żelaza czy innego składnika w konkretnym produkcie… Stanowi to
przekaz, że tylko ich produkt zapewni ich dzieciom zdrową i zbilansowaną dietę. To wysoce
niebezpieczne.
W zdrowym żywieniu bowiem wcale nie chodzi głównie o proporcje. Chodzi o
przyswajalność pożywienia, o przygotowywanie świeżych posiłków o inne zasady
żywieniowe.
Czy nie zauważyłaś, że o pewnych zasadach żywienia czy o postępowaniu z małymi dziećmi
nie dowiadujemy się już dziś od naszych mam, babć, tylko z reklam? Rozszerzania diety
dziecka uczymy się z etykiet na jakichś słoiczkach! Mamy często nie wiedzą, jak zrobić
kaszkę dla dziecka! Uważam, że to wszystko zmierza w bardzo niewłaściwym kierunku.
Skoro matka nie jest w stanie zdrowo wyżywić swego dziecka, to jak my byliśmy żywieni?
Słoiki są powszechnie dostępne przecież dopiero od kilkunastu lat. Przyswajalność
składników mineralnych i witamin ze słoików jest mniejsza niż ze świeżych pokarmów. Poza
tym, zdrowe żywienie to nie tylko określona ilość składników odżywczych w pokarmie.
Każda mama jest w stanie zdrowo karmić swoje dziecko, bez pomocy laboratoriów i wielkich
fabryk.
Ludzie owszem lubią ułatwienia, lecz najgorsze jest to, że starsze pokolenie to jeszcze
wspiera mówiąc, że za ich czasów nie było tych udogodnień… Wychowanie i dbanie o
zdrowie wymaga wysiłku oraz uwagi, nie ma tutaj drogi na skróty, czy pójścia na łatwiznę.
Jednak koncerny doskonale wiedzą, że grupa rodziców to dobry klient, który taką właśnie
drogę lubi i zapewne takową wybierze.
Własne konfitury i przetwory, czy słoiczek?
Słoikowe jedzenie jest najpierw kilkakrotnie mrożone, przetwarzane w fabryce, leży w
magazynach, w workach i beczkach, stoi w magazynie sklepowym. W przypadku swoich
przetworów masz pewność, co jest w tych słoikach. Wiesz, co dodałaś.
Każdy technolog żywienia potwierdzi fakt, że im więcej zabiegów przechodzi produkt
spożywczy, tym więcej utraci cennych właściwości.
Ponadto, podobno tylko 18% produktów używanych do produkcji słoiczków pochodzi z
Polski, zaś reszta jest importowana. Importuje się nawet marchewkę i jabłka, których przecież
w Polsce mamy od groma! I to jest kolejny przemilczany przez koncerny fakt, a przecież
transport wymaga różnych zabezpieczeń, użycia szczególnych środków, by zminimalizować
straty.
Słoiczek nie tylko od święta, ale codziennie!
No dobrze, powiedzmy, że producenci słoiczków mocno polecają swoje produkty. Któraś z
mam powie – od czasu do czasu chyba mogę podać słoiczek? Pewnie, że czasami możesz!
Jest to względnie dobre rozwiązanie na podróż, chwilowy brak czasu czy możliwości na
przygotowanie posiłku. Jednak polityka Gerbera nie jest wcale taka, że dobrze jest podać
słoiczek od czasu do czasu, jak się nie ma czasu na gotowanie! Ich marketing promuje
żywienie dziecka wyłącznie słoiczkami do 2 roku życia, bo inne jedzenie jest dla dziecka
niezdrowe. Czyli np. 2-letnie dziecko powinno wybrać słoiczek zamiast twardego jabłka,
które trzeba gryźć…
Gerber wprowadził posiłki dla dzieci powyżej roku życia, ponieważ w tym wieku już na ogół
matki przechodzą w dietę opartą na pokarmach stałych – twardych, kruchych, zmuszających
dziecko do gryzienia.
Jedzenie słoiczkowych dań rozleniwia dzieci i ja jako specjalistka ds. żywienia przyjmuję w
mojej poradni rodziców z dziećmi, które to ich dzieci mają bardzo ubogie menu - po prostu
nie lubią jeść kruchych warzyw, owoców. Wolą napoje, jogurty, serki, kaszki, czyli wszystko,
co można zjeść szybko bądź wypić.
Dla mnie marketing i przekonywanie, że dziecko w wieku 2 lat powinno jeść słoiki, jest
niepoważne. To tak samo, jakby zaczęto produkować pieluchy dla 7-latków, bo po co
wychodzić do ubikacji, skoro można załatwić swoją potrzebę siedząc przy biurku w szkole?
Jeśli w takim kierunku będziemy zmierzać, to rzeczywiście niedługo świat opanuje masa
elektrycznych robotów, które będą nas wyręczać w każdej najdrobniejszej czynności – od
wycierania nosa i drapania się po nodze po przygotowywanie posiłku.
Pozdrawiam,
Ewelina Wieczorek
http://epicentrumzdrowia.pl
http://dietacwiczeniaodchudzanie.epicentrumzdrowia.pl/
Bardzo mądry artykuł. Niestety zewsząd otaczają mnie mamy, których świadomość żywienia ich dzieci jest bardzo niewielka. Wcinanie "parówy" na śniadanie czy loda ociekającego czekoladą przez niespełna roczne dziecko, to dla nich powód do dumy! Bo przecież tak ładnie je! Ja przede wszystkim czytam etykiety, jeśli w składzie jest cukier-nie kupuję! Jogurty robię Synowi sama, na jogurcie naturalnym, parówek nigdy nie dostanie. Obiadki słoikowe jadł na przemian ze specjalnie przygotowywanymi posiłkami (bez soli), obecnie kosztuje już naszych posiłków. Słodyczy nie dostanie jeszcze przez długi czas i na pewno z tego powodu żadna krzywda się jemu nie stanie. Zdrowe nawyki żywieniowe zapoczątkowane w dzieciństwie na pewno zaprocentują w przyszłości.
OdpowiedzUsuń