piątek, marca 04, 2016
"100 HAPPYDAYS, CZYLI JAK SIĘ ROBI SZCZĘŚCIE W 100 DNI", M. Grzesiak, Wyd. Helion 2015
Rok przed narodzeniem się pierwszego dziecka jest dla pary najszczęśliwszy- do takich przesłanek doszli naukowcy. Wielu z nas twierdzi jednak, że najszczęśliwszym okresem życia jest beztroskie dzieciństwo. A ja tam uważam, że najwięcej szczęścia i radości dają mi najbliżsi. A Wy kiedy czujecie się szczęśliwi?
Są jednak okresy w życiu, kiedy jest źle. Albo kiedy jest ok, ale my sami czujemy się beznadziejnie. Nie dosyć, że nic nam się nie chce, to jeszcze wydaje nam się, że cały świat obrócił się przeciwko nam. Jesteśmy pechowcami, nieudacznikami, leniuchami, bankrutami, grubasami i posiadaczami najgorszych cech ludzkości. I nie ma się czego się dziwić, że wówczas nic nam się nie udaje. Ale przecież każdy ma prawo do gorszych dni. Byle nie było ich za dużo...
Czy łatwo jest samemu się pocieszyć, kopnąć się w tyłek, zmotywować? Nie, nie jest to łatwe. Mnie najlepiej podnoszą na duchu spotkania z ludźmi, lecz kontakt z niektórymi może dołować jeszcze bardziej. Co więc robić?
Sięgnęłam po książkę "100 happydays", bo zima już mi się dłuży, ostatnio śpię po 4 godziny na dobę i zaczynam mieć doła, wątpić w siebie i swoją przyszłość. I choć mam ambitne plany i Bliskich obok siebie, jakoś nie mam na nic ochoty i siły...
Zatem, jak zrobić szczęście w 100 dni? Mateusz Grzesiak- znany międzynarodowy coach i psycholog podpowiada, by każdy dzień poświęcić na realizację jednego zadania, które podniesie nasze poczucie szczęścia. Choć szczęście to pojęcie subiektywne, receptę na nią próbują znaleźć filozofowie od zarania dziejów, każdego napawa radością coś innego, wykonując ćwiczenia Autora z refleksją i świadomością, rzeczywiście można poczuć się lepiej.
Jest to zdecydowanie książka nie "na raz", lecz wymagająca powrotów. A to dlatego, że po 1.- potrzebujemy tytułowych 100 dni, czyli 100 razy musimy po nią sięgnąć; a po 2.- w różnych fazach życia, nasze potrzeby, dążenia, wartości są różne i to co nie cieszyło mnie 5 lat temu, może przynosić mi frajdę dzisiaj.
"100 happydays" to swego rodzaju pamiętnik z podróży Mateusza Gszesiaka. Ale nie tylko chodzi tutaj o podróże geograficzne, ale i te w głąb siebie...
Muszę Wam się do czegoś przyznać... Mniej więcej do połowy książki uważałam, że jej Autor jest pyszałkowaty, co zaczynało mnie drażnić. Ponieważ nigdy wcześniej o nim nie słyszałam, nie czytałam, nie oglądałam jego licznych filmików, postanowiłam przejrzeć strony internetowe o jego osobie. Po obejrzeniu kilku wywiadów oraz motywacyjnych filmów, polubiłam Grzesiaka na tyle, że uważam go za fajnego, zwykłego faceta, który do czegoś doszedł i chce się tym podzielić z innymi. Chętnie wybrałabym się też na jego wykład- trening. Kolejny dowód na to, jak szybko można zmienić swój pogląd ;)
Wracając jednak do poczucia szczęścia. Czy warto się nad nim zastanawiać? Jak jest ok, to po coś zmieniać? Zawsze warto! Warto pracować na sobą, ulepszać swoje życie, uszczęśliwiać siebie i innych i doświadczać nowego! I jak to trafnie podkreślił Autor: dostrzegać "wyjątkowość w normalności i normalność w wyjątkowości".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdą opinię :) Twoje zdanie na ten temat jest dla mnie niezwykle ważne.