wtorek, lipca 31, 2012

TEST PREPARATÓW DO OPALANIA LIRENE


NAWILŻAJĄCY- ODŻYWCZY BALSAM DO OPALANIA SPF 30 LIRENE FAMILY

Według producenta: Twoja skóra pod doskonałą ochroną. Aby skóra długo przypominała o wspaniałych wakacjach, wypróbuj pielęgnację słoneczną Lirene. Jest to innowacyjna oferta produktowa przygotowana dla Ciebie, Twojej rodziny i przyjaciół. Produkty linii Family są rekomendowane przez Klinikę Dermatologii w Łodzi. Nawilżająco - odżywczy balsam do opalania spf-30 zapewnia trójaktywny system ochronny. Ochrona przed promieniami UVA i UVB - zaawansowany system fotostabilnych filtrów w postaci kompleksu UVBlock zabezpiecza skórę przed szkodliwym promieniowaniem UVA i UVB oraz chroni DNA komórek przed uszkodzeniami. Ochrona antyrodnikowa - kompleks SaveSkinE™ na bazie optymalnej ilości witaminy E, eliminuje wolne rodniki, które powstają w skórze w wyniku promieniowania UV oraz wzmacnia odporność na ich działanie. Skutecznie przeciwdziała uszkodzeniom komórek, odbudowuje i wzmacnia ich strukturę. Ochrona płaszcza hydrolipidowego - efektywny kompleks HydroNutriFormula™, chroni naturalny płaszcz hydrolipidowy skóry. Zapewnia optymalny poziom nawilżenia i odżywienia. Kompleks na bazie masła shea łagodzi podrażnienia i regeneruje naskórek, długotrwale zapobiegając jego przesuszaniu. Formuła chroni przed utratą wody, utrzymując jej optymalny poziom, dzięki czemu skóra staje się aksamitna w dotyku i elastyczna.

Według mnie: łatwo się rozprowadza, błyskawicznie wchłania, zmiękcza i wygładza skórę, bardzo dobrze nawilża, nie uczula. Przyjemnie i delikatnie pachnie. Jest wydajny, za czym idzie ekonomiczność :) Opakowanie wygodne, pojemność 200 ml rzeczywiście wystarczy na cały sezon dla całej rodzinki.

KREM DO TWARZY OCHRONNY NA SŁOŃCE SPF 20 LIRENE KIDS

Według producenta: Skuteczna, wysoka ochrona przeciwsłoneczna dla dzieci od 6 miesiąca życia. Podstawa skuteczności:
  • olej awokado bogaty w witaminy A, E, K i PP oraz chlorofil i nienasycone kwasy tłuszczowe, znakomicie nawilżają i natłuszczają skórę
  • echinacea zwiększa zdolności skóry do regeneracji i podnosi jej odporność na czynniki zewnętrzne, wykazując jednocześnie właściowości przeciwzapalne, przeciwbakteryjne i przeciwwirusowe
  • system fotostabilnych filtrów UVA i UVB zmniejsza ryzyko poparzeń i podrażnień słonecznych
  • odpowiedni stosunek filtrów UVA do UVB
    Efekt: skóra zabezpieczona przed szkodliwym działaniem promieni słonecznych.

Według mnie: idealny! Koniecznie spakuję go na wyjazd nad morze. Idealna konsystencja- ani nie za rzadka, ani za gęsta- pozwala na łatwe rozprowadzenie po twarzy dziecka, bez wcierania, które maluch nienawidzi! Jest bezzapachowy, to także duży plus, bo drażnią mnie zapachy preparatów do opalania, a co dopiero ma czuć taki mały nosek. Nie uczula, jest delikatny, nie jest tłusty, nie powoduje wystąpienia potówek, kiedy skóra dziecka jest spocona. I jeszcze jedna zaleta- łatwe w zastosowaniu i poręczne opakowanie.

MLECZKO CHRONIĄCE PRZED SŁOŃCEM SPF 20 LIRENE KIDS

Według producenta: Bezpieczeństwo delikatnej skóry dziecka. Linię kosmetyków do opalania dla dzieci wyróżnia nie tylko unikalny skład opracowany pod szczególną kontrolą, ale również kolorowe i radosne projekty opakowań. Produkty posiadają pozytywną opinię Instytutu Matki i Dziecka. Mleczko chroniące przed słońcem SPF 20 o zapachu gumy do żucia. Skuteczna ochrona: innowacyjne, specjalne, wodoodporne mleczko opracowane zostało z myślą o skutecznej ochronie niezwykle delikatnej skóry dziecka. Zaawansowany system szerokiego spektrum działania fotostabilnych filtrów UVA i UVB, skutecznie zabezpiecza przed poparzeniem słonecznym oraz nieodwracalnymi uszkodzeniami komórek. Zastosowane filtry blokują promienie słoneczne i odbijają je od powierzchni skóry. Mleczko wzmacnia dodatkowo naturalne mechanizmy obronne przed promieniowaniem UV. Pielęgnacja: formuła intensywnie nawilża, delikatnie natłuszcza oraz zapobiega przesuszeniu. Dzięki wyjątkowym właściwościom pielęgnującym, mleczko pozostawia skórę w doskonałej kondycji poprzez tworzenie na jej powierzchni hydrolipidowej warstwy ochronnej, zabezpieczając przed niekorzystnym działaniem czynników zewnętrznych w czasie upalnych dni. Dzięki wodoodpornej recepturze, mleczko świetnie sprawdza się nawet podczas długich kąpieli w wodzie. Bezpieczeństwo: hypoalergiczna, przebadana w Instytucie Matki i Dziecka formuła, minimalizuje wystąpienie podrażnień oraz reakcji alergicznych i może być stosowana przez dzieci o wrażliwej, delikatnej skórze już 7 miesiąca życia. Efekt: skuteczne i długotrwałe zabezpieczenie skóry dziecka przed poparzeniem słonecznym, dogłębne nawilżenie i ochrona.

Według 16-miesięcznej Nikoli i jej mamy Sylwii: preparat jest bardzo dobry, ponieważ dobrze się rozprowadza, ma fajna piankową konsystencję i nie lepi się. Jest bardzo wydajny i ma super opakowanie z dozownikiem. Z tego jesteśmy z Nikolą bardzo zadowolone. Niestety jest duży minus (jak z Białegostoku do Poznania), za zapach który jest nieprzyjemny (mimo że ma zapach gumy balonowej)i to nas zniechęca do częstego stosowania. Dlatego stosujemy na zmianę z innym mleczkiem bezzapachowym.

poniedziałek, lipca 30, 2012

„SMART START”, M. Sasse, G. McKail, Wyd. Jedność 2010


Od kiedy Rysiu jest na świecie, szukałam książki, która wskazałaby nam- rodzicom, w jaki sposób stymulować jego rozwój motoryczny. Znalazłam jednak mnóstwo poradników z propozycjami kształtowania funkcji psychicznych. I te przeczytałam, ale ciągle szukałam wsparcia w zakresie ćwiczeń ruchowych. Pytałam znajomych, specjalistów, szukałam po księgarniach, internecie i nic. Żadnej publikacji. Już nawet myślałam, że gdybym tylko była fizjoterapeutą, sama napisałabym taki poradnik, by zapełnić lukę na rynku wydawniczym, ale przede wszystkim pomóc zagubionym, jak ja, rodzicom. I oto, kilka tygodniu temu, całkiem przypadkiem otrzymałam „Smart START. Praktyczne ćwiczenia według metody >>Udanego startu<<”. I to jest właśnie TO, czego tak długo szukałam i nie mogłam znaleźć! A teraz chcę, byście się dowiedzieli o tej prawdopodobnie jedynej na rynku książce, mówiącej w jaki sposób wspierać rozwój psychomotoryczny dziecka od momentu narodzin, aż po osiągniecie 5 roku życia.

Autorka- Margaret Sasse- jest założycielką centrum aktywizacji małych dzieci- GumbaROO. Na co dzień pracuje z małymi ludźmi, ćwicząc z nimi ruchowo, zna się więc doskonale na rzeczy (choć przyznam, że to jednak nie zawsze idzie w parze...). Z ogromnej liczby propozycji w książce, sugeruje wybrać kilka ulubionych dla maluszka i rodziców i ćwiczyć poprzez zabawę każdego dnia. W pracy z brzdącami istotne jest dostarczanie im radości, zapewnienie poczucia bezpieczeństwa, systematyczność oraz podążanie za dzieckiem, jego potrzebami.

Wskazówki specjalistki zostały dostosowane do różnych etapów rozwoju najmłodszych, a tym samym podzielone na rozdziały. W każdym z nich ponadto, pogrupowano ćwiczenia na określone funkcje, które stymulują lub formy ruchowe np.: wygaszanie odruchów bezwarunkowych, masowanie, stymulacja układu przedsionkowego, stymulacja mózgu, dziecięce rymowanki, rozwój napięcia mięśniowego, zabawy na leżąco, rozwój ramion, rąk i dłoni, taniec i cały wór innych różnorodnych pomysłów. Niektóre od razu polubicie i będziecie chcieli często powtarzać. Inne mogą się wydawać nieodpowiednie dla Waszego dziecka. Należy pamiętać, że każda istota jest jedyna w swoim rodzaju, posiada swoją wolę (tak! Nawet kilkudniowy noworodek!) oraz preferencje. Jeśli więc coś się nie spodoba małemu gimnastykowi, nie zmuszajcie go na siłę!

Wiele propozycji przedstawionych w „Smart Start” jest nam znana z zajęć z rehabilitantką. Potwierdzić zatem możemy, że rzeczywiście metody te są stosowane przez specjalistów, a systematycznie powtarzane, przynoszą efekty.

Niektóre ćwiczenia opisane w niniejszym poradniku zawierają prostą obrazkową instrukcję. Ważne informacje są wyszczególnione w ramkach. Całość jest czytelna i łatwa w zastosowaniu :)

Prawdą jest, że wiele należy pozostawić naturze i swojemu rytmowi. Jednak prawdą jest też, że odpowiednio stymulowane maluchy, szybciej i lepiej opanowują ćwiczone umiejętności.
By to osiągnąć jesteśmy w stanie wydać duże pieniądze, czasem niepotrzebnie. Może w Waszym przypadku także „wystarczy” zapłacić kilkanaście złotych za dobry poradnik i poćwiczyć wedle jego instrukcji z całą rodziną?

sobota, lipca 28, 2012

„UJĘCIA ZE SMAKIEM”, H. Dujardin, Wyd. Helion 2012




Chciałabym móc się przyznać, że fotografowanie jest moim hobby, lecz trochę się wstydzę. Bo skoro coś jest moją pasją, powinnam być w tym dobra i znać się na rzeczy, tymczasem z moim fotografowaniem jest cienko. Robię mnóstwo zdjęć, aparat ciągle leży na wierzchu, uwielbiam uwieczniać ważne i piękne chwile, oraz piękno samo w sobie. Lecz czy jestem zadowolona z efektów? Od czasu do czasu, nie mogę uwierzyć, że moja fotka wyszła ciekawie i sama jestem jej autorką. Przeważnie jednak rezultaty fotograficznej zabawy trafiają do kosza.

Mój fotograficzny entuzjazm wpłynął nawet na Rysia. Kiedy tylko chwytam za sprzęt, Młody już się uśmiecha i pozuje :) Doszło nawet do tego, że kiedy marudzi i trudno go czymś zainteresować, wystarczy że wyjmę aparat i jest spokój... Myślę więc, że wyrośnie z niego albo fotograf albo model...

Od kiedy piszę bloga, wkręcam się coraz bardziej w fotografię kulinarną. Co nie znaczy, że zdjęcia, które publikuję obok przepisów są mojego autorstwa. Mąż- artysta- z racji zawodu, sztukę fotografii oraz postprodukcji ma świetnie opanowaną. Jeśli jest tylko okazja, proszę Go, by pstryknął potrawę przeze mnie upichconą. Najczęściej jednak „muszę” (ale tak naprawdę sprawia mi to przyjemność) robić to sama. Różnicę umiejętności widać gołym okiem, ale niech to pozostanie naszą tajemnicą, kto jest autorem poszczególnych fotek (możecie się jedynie domyślać ;) )

Niedawno otrzymałam mój pierwszy (ale mam nadzieję, że nie ostatni) poradnik, omawiający „kulisy fotografii kulinarnej i stylizacji dań” (podtytuł). Od tej pory „Ujęcia ze smakiem” stanowią dla mnie inspirację, z pełną świadomością, że do oszałamiających efektów daleka droga. Kiedy więc zobaczycie moje kolejne fotki potraw, prawdopodobnie pomyślicie, że wcale nie poprawiłam swojego warsztatu, ale wiedzcie, że to nie jest takie proste. Na to potrzeba lat eksperymentowania z aparatem. Autorka tłumaczy: „Im więcej będziesz wiedział o aparatach fotograficznych, o świetle, kompozycji oraz stylizacji sceny, tym łatwiej Ci będzie wycisnąć z posiadanego sprzętu wszystko, co tylko możliwe, i tym lepsze będą Twoje zdjęcia. (...)”. Hmm, no właśnie...

H. Dujardin jest znaną fotografką kulinarną oraz blogerką :) (wejdź i zachwyć się: http://www.tarteletteblog.com/). Zanim jednak została specjalistką w tym fachu, pracowała w restauracji jako mistrz cukiernik. Sytuacja zmusiła ją, by uwiecznić na fotografiach desery, po to, by inni pracownicy wiedzieli, jak je podawać gościom. Ponadto cały czas fotografowała- w domu, w restauracji poza swoją zmianą, w każdym wolnym czasie. W końcu postanowiła stworzyć własne portfolio i od tej chwili jej pasja stała się sposobem na życie!

W swojej książce, którą właśnie mam przed sobą, profesjonalne zajęcie opisuje w jak najprostszy sposób; językiem, który zrozumie nawet laik, taki jak ja. „Myśl nieszablonowo”, to zdanie często przypominane. Autorka wyjaśnia podstawy fotografii (np. ustawianie światła; wykorzystywanie cienia; jak wykorzystać ustawienia i tryby aparatu; kiedy stosować blendę; jak manipulować światłem, by stworzyć upragniony nastrój; jak fotografować w świetle naturalnym, a jak w sztucznym itd.), które jej zdaniem są istotniejsze od stylizacji zdjęć. Dalej tłumaczy kompozycję, np. perspektywę; głębię ostrości; centrum uwagi; regułę trójpodziału; umiejscowienie głównego tematu, kąt widzenia itd. Kolejnym tematem, który dokładnie opisuje jest przygotowanie miejsca pracy, czyli np. jak dobrać dekoracje, jakie wybrać tło itp. Dopiero teraz, gdy podstawy fotografii, kompozycja oraz miejsce pracy są już przybliżone czytelnikowi, przedstawia tajniki stylizacji potraw. Przyznam się Wam, że książkę tę zaczęłam czytać właśnie od tego rozdziału, a później dopiero przeszłam do początku, by ponownie- już wedle zaleceń H. Dujardin- odkryć stylizację kulinarną. Autorka opisuje i podaje przykłady na stylizację każdego rodzaju potrawy, jednak na mnie największe wrażenie zrobiło fotografowanie lodów! Nie będę Wam jednak zdradzać tej tajemnicy...

Wierzę, że zdajecie sobie sprawę z tego, iż by zdjęcie było efektowne, trzeba je „podrasować”- jak mawia mój Mąż. I tym właśnie jest tzw. postprodukcja, czyli komputerowa obróbka. O tym także pisze szczegółowo H. Dujardin.

A ponadto wszystko podaje mnóstwo stron internetowych, przydatnych każdemu, kto interesuje się fotografią nie tylko kulinarną. Ach, i zdjęcia! Jak mogłabym o nich nie wspomnieć?! Jest ich w książce setki, wszystkie przepiękne! Ciągle je przeglądam i nie mogę się zachwycić :)

piątek, lipca 27, 2012

GOFRY DOSKONAŁE


Przepis ten znalazłam kilka lat temu w internecie i niestety nie zapisałam autora. Nie będę więc ściemniać, że przepis jest mój, chciałam tylko się z Wami podzielić „miksturą” na gofry naprawdę idealne. Chrupkie na zewnątrz, miękkie w środku, smakowite z bitą śmietaną i letnimi owocami. Gofry znad morza mogą się schować!

Składniki:
2 szklanki mąki
1 szklanka mleka
1szklanka wody
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
cukier waniliowy
1 łyżka cukru
2 jajka- osobno żółtka, osobno białka
trochę oleju (wlewam około 2 łyżek), może być rozpuszczone masło

Przygotowanie:
Mąkę, mleko, wodę, proszek, sól, cukry, żółtka oraz olej połączyć mikserem w dużej misce. W wysokim naczyniu ubić na sztywno białka, a następnie dodać je do ciasta i delikatnie połączyć. Piec w porządnie nagrzanej gofrownicy, aż będą złote ;)

wtorek, lipca 24, 2012

TO JUŻ ROCZEK!

Dziękujemy Patrykowi za pożyczenie super auta :)


Nie mogę w to uwierzyć, że Mój Kochany Maluch skończył właśnie roczek! Chyba mam spóźnioną depresję poporodową, bo nie mogę się pogodzić z upływem czasu. Chce mi się ryczeć z tego powodu. Rysiu tak szybko rośnie, zmienia się, więcej potrafi, jest coraz bardziej świadomy otaczającego świata i codziennych sytuacji- to wszystko jest cudowne i potrafię się z tego cieszyć. Lecz mimo tego jest mi jednocześnie smutno, że wszystko to tak szybko mija i już nie powróci takie samo...

poniedziałek, lipca 23, 2012

ENERGIZUJĄCE ALGI POD PRYSZNIC Z ZIELONĄ HERBATĄ BINGO SPA


Według producenta: Delikatnie kremowe algi BingoSpa pod prysznic w formule żelu, z odświeżającą zieloną herbatą. Algi dostarczają skórze mnóstwa odżywczych substancji i minerałów: witaminy grupy B, witamina C chroniąca przed wolnymi rodnikami, aminokwasy zapewniające skórze właściwe nawilżenie i wiele innych, z których Twoja skóra będzie zadowolona.

Według mnie: najbardziej podoba mi się kremowa konsystencja, która dobrze się rozprowadza i pieni. Orzeźwiający i przyjemny zapach, rzeczywiście dodaje energii i przywraca chęci do życia, dlatego kosmetyk nadaje się pod poranny prysznic! Preparat ten jest też wydajny. Jego jedyną wadą -w stosunku do mojej skóry- jest brak nawilżenia ciała :( Jednak jeśli i tak stosujemy po kąpieli balsam nawilżający, to nie ma żadnego znaczenia. 

Do nabycia tutaj: http://www.bingosklep.com

sobota, lipca 21, 2012

„DIET COACHING”, U. Mijakoska, Wyd. Edgard Samo Sedno 2012


Całkiem nieświadomie usiadłam wygodnie w fotelu z miską sezamowych krakersów oraz „poradnikiem dla wiecznie odchudzających się” (podtytuł omawianej książki). Nawet nie wiem kiedy, słona przekąska leżała już na boku, a pod koniec lektury oprzytomniałam z marchewką w dłoni. Ba! Nawet na rysiowym stoliku stał kubeczek z pokrojonymi w pałeczki marchewkami...
Od zawsze miałam bzika na punkcie zdrowego odżywiania. Wiedzą o tym moi przyjaciele, rodzina, znajomi. Jedni się ze mnie śmieją, inni -o dziwo- biorą przykład lub chociaż inspiracje. Na co dzień rzeczywiście staram się zdrowo jeść, po ciąży i okresie karmienia zostało mi kilka zdrowych nawyków, lecz kiedy przychodzi PMS, objadam się słodyczami i nie potrafię się powstrzymać! Dobrze, więc się stało, że sięgnęłam po „Diet coaching” i mam nadzieję, że przy następnej okazji wygram walkę sama z sobą o poczwórnie czekoladowego batonika (wygram w sensie, że po niego nie sięgnę oczywiście!).

Diet coaching to połączenie psychologii z dietetyką. To wiedza na temat funkcjonowania organizmu człowieka, żywienia, zdrowego stylu życia oraz mechanizmów psychologicznych, z których wynikają postawy i umiejętności samodyscypliny, wpływania na swoją motywację, poczucie własnej wartości, podejmowania racjonalnych decyzji, wytrwałego dążenia do celu, rozumienia osobistych potrzeb żywieniowych, jak i stworzenie swojego planu odżywiania. Diet coaching to proces. Autorka zapewnia, że w jego trakcie:
  1. Poznasz siebie i swoje ciało.
  2. Odkryjesz moc wewnętrznej motywacji i weźmiesz odpowiedzialność za to, co robisz.
  3. Nazwiesz przeszkody, które utrudniają proces zmian, i poczujesz chęć do działania.
  4. Doświadczając „bycia uważnym” (bycia „tu i teraz”, a nie „tam i wtedy”), w pełni poczujesz swoją sprawczość.
  5. Od tej pory będziesz coraz więcej wiedział o sobie i zyskasz świadomość tej wiedzy (…).
  6. W trakcie procesu zaczniesz dbać o siebie, s woje ciało, odkryjesz na nowo własne potrzeby, przypomnisz sobie dawno porzucone marzenia, podejmiesz wyzwanie, zrobisz krok naprzód i przekroczysz pewną granicę.
  7. Pokonanie różnych przeszkód da ci możliwość rozwoju, doświadczenia zmiany i wszystkiego, co ta zmiana ze sobą niesie.”

Autorka zachęca do zajrzenia w głąb siebie, wyjaśnia czym są i jakie pełnią funkcje podstawowe składniki odżywcze, proponuje wiele ćwiczeń, podaje przepisy na zdrowe posiłki, podpowiada, jak skutecznie zmniejszyć apetyt na słodycze (to coś dla mnie!), by w końcu zaszczepić w Tobie wewnętrznego diet coacha.

Choć nigdy nie miałam problemów z wagą, cieszę się, że przeczytałam tę książkę. Polecam ją każdemu, zamiast przechodzenia na kolejne diety cud, które tak naprawdę nie istnieją.

czwartek, lipca 19, 2012

„CECYLKA KNEDELEK, CZYLI KSIĄŻKA KUCHARSKA DLA DZIECI”, J. Krzyżanek, Wyd. Jedność 2011


Jeżeli ta książka spadnie Ci na stopę, to będzie porządnie bolało!
Tytuł „Cecylka Knedelek, czyli książka kucharska dla dzieci” jest moim zdaniem zbyt delikatny, choć oryginalny. Bardziej trafny byłby np. „Wielka księga kreatywnych pomysłów nie tylko kulinarnych” czy „Wielka księga pyszności” … Hmmm, i tak określenie „wielka księga” nie oddaje jej rzeczywistej wielkości (trochę ponad format A4), ale przede wszystkim ciężaru (uwaga!- prawie 2,3kg!). W każdym razie, wielka czy mała, jest G-E-N-I-A-L-N-A!

Cecylka Knedelek to dziewczynka, mieszkająca w Starym Knedelkowie. To mała wioska, w której mieszkańcy przepysznie gotują i pieką. Każdy, nawet dziecko potrafi tu przygotować coś tak smacznego, że ślinka cieknie. W Starym Knedelkowie życie kręci się wokół jedzenia! Dlatego Cecylka opowiada historie swojego miasteczka i jego mieszkańców, opowiada ciekawe przygody, dzieli się swoimi kulinarnymi umiejętnościami oraz zdradza tajemnice smakowitego przygotowywania posiłków. Zebrała ona dla Was sprawdzone przepisy od wszystkich swoich sąsiadów! I teraz już wiecie, dlaczego ta książka jest taka wielka...

Potrawy tu zaproponowane, przyrządza się tylko i wyłącznie z naszych rodzimych składników, przede wszystkim warzyw i owoców. Całość podzielono pomysłowo na typy kuchni: biało- kremową, żółto- pomarańczową, czerwono- bordową, różowo- fioletową, zielono- oliwkową, brązowo- złotą, kolorową, czarno- czarodziejską oraz zamieszczono Naleśnikowo- Knedelkowy dodatek. Dosłownie KAŻDY przepis poprzedza jakaś ciekawa i ilustrowana historia, która zachęca małego czytelnika do degustacji :) Ponadto przepiękne zdjęcia dań sprawią, że niejadki zrobią się baaardzo głodne! Przysięgam, jeżeli znacie problem odmawiania wszystkiego co znajduje się na stole, MUSICIE zaopatrzyć się w tę książkę!!!

A teraz wybaczcie, ale jesteśmy tak głodni …
Muszę już kończyć …
Jejku, na co się dzisiaj zdecydować? … Może lazania z warzywami? … A może warzywny bukiet? … O, może taniec smaków w garnku? … Albo brokułowe drzewka?!
Hmm, chyba zdecydujemy się na ...wszystko! Tak, dzisiaj obiad z 4 dań, a później nie mniejszy deser. Musimy tylko pamiętać, żeby zrobić miejsce na równie pyszną kolację...
A co zjemy jutro na śniadanie? Hmm...

Cecylka Knedelek zmieni Wasze dziecko z niejadka w smakosza! Daję Wam swoje słowo!

środa, lipca 18, 2012

TEST KREDEK STOCKMAR


 Wg producenta:
  • Kredki mają intensywne i ładnie zharmonizowane kolory
  • Szeroki brzeg pozwala na rysowanie nie tylko konturów, ale również dużych powierzchni
  • Kolory nakładane jeden na drugi przenikają się wzajemnie, co pozwala stworzyć rysunek malarski
  • Kredki nie pozostawiają wiórków, dzięki czemu nie brudzą oraz są ekonomiczne, wystarczają na bardzo długo
  • Praktycznie nie łamią się i można je używać do samego końca
  • Jeśli są tak małe, że trudno je uchwycić, można je roztopić i przykładowo wykorzystać do Enkaustyki (malowanie woskiem) czy szpilkowej techniki zdobienia pisanek
  • Dobrze roztapiają się pod wpływem gorąca oraz mieszają z pokostem i terpentyną, co można również wykorzystać do różnych technik malarskich
  • Kostki są zaprojektowane tak, aby ułatwić nawet bardzo małemu dziecku wygodne trzymanie kredki
  • Poziom szkodliwych substancji jest taki sam jak dla żywności
  • Przeznaczone są dla dzieci od 3 roku życia
  • Posiadają certyfikaty bezpieczeństwa: „spiel gut”, „CE”, „Art. & Creative Materiale Institute” i „Qualitäts-Entwicklung WBU
Wg mnie: jak zapewnia producent kredek, rzeczywiście mają wszechstronne zastosowanie. Są wygodne dla małej i dużej dłoni (idealne na wspólne rysowanie!)- kształt w formie prostopadłościanu umożliwia dziecku dowolny chwyt. Można rysować kontur krawędzią kredki, uzyskując cienką linię lub bokiem kredki, zamalowując figurę. W ogóle nie brudzą dłoni, nie rozmazują na kartce, nie brudzą się same w sobie. Kredki mają atrakcyjne, żywe kolory, są niesamowicie wydajne. W sprzedaży dostępne są w różnej gamie kolorystycznej, zapakowane w oryginalne, a przy tym wygodne metalowe pudełko. Do tej pory miałam okazję rysować tylko zwyczajnymi kredkami typu woskowe, ołówkowe czy pastele. Kredki STOCKMAR także są woskowe, jednak ich kształt oraz szerokie zastosowanie sprawia, że rysowanie staje się jeszcze ciekawsze, zarówno dla maluchów, jak i dorosłych :) Polecam! A zaczarowane kredki, o których mowa można kupić w dobrej cenie w sklepie internetowym Myszka Agata.

Ale mnie naszło na piosenkę z dzieciństwa "Kolorowe kredki" ... Pamiętacie?

wtorek, lipca 17, 2012

„ŚWIAT W OBRAZKACH. MUZYKA”, Wyd. Olesiejuk 2012


Muzyka towarzyszy nam od momentu, kiedy zaczynamy słyszeć, czyli już od życia płodowego. Mój Rysio rodził się nawet przy muzyce- jak już Wam kiedyś opowiadałam, na sali porodowej włączono nam radio. Ostatnią piosenką, jaką pamiętam przed narodzeniem Synka jest „Boso” Zakopower ;) Gdy więc słyszę ją, zawsze kojarzę z tą szczególną chwilą … W ogóle wspomnienia wiążę z określoną muzyką …

Nie znam dziecka, które nie lubiłoby wydobywać różnych dźwięków. A dźwięki powstają właściwie ze wszystkiego. Kreatywność najmłodszych w tym zakresie nie zna granic. Mały Ryszard jakiś czas temu upodobał sobie grę na … sedesie! Nie, nie, nie chodzi o to, że siedzi na nim i gra, lecz stoi przed i wystukuje na nim rytmy :)

Im starsze dziecko, tym bardziej świadome istnienia bardziej profesjonalnych lub chociaż będących w ogólnym użytku instrumentów. Poznaje dźwięki, potrafi rozpoznać skąd pochodzą, potrafi powtórzyć prosty rytm, a nawet wymyślić jakiś samodzielnie. Nie będę Was przekonywać, jaki pozytywny wpływ na rozwój człowieka ma właśnie muzyka. Chciałabym dzisiaj zachęcić Was oraz Wasze dzieci do lektury i kreatywnej zabawy z książką pt. „Świat w obrazkach. Muzyka”. Jest to książka, która zainteresuje maluchy od 4. roku życia pięknym światem muzyki. Brzdące będą zachwycone, mogąc wykonać własne instrumenty z przedmiotów, będących w każdym domu, np. z kubków i sznurka, butelek i łyżek, papierowych pudełek, taśmy klejącej, papieru, tektury, z patyczków bambusa, gumek itd. Pomysłów na domowe sprzęty muzyczne jest tu mnóstwo. Ponadto najmłodsi dowiedzą się, jakie dźwięki ważne są w świecie zwierząt, jak zapisywać muzykę, czym różni się tempo od rytmu, jakie były pierwsze instrumenty muzyczne, na czym grają ludzie w różnych częściach świata, jak przygotować się do pierwszej lekcji gry na perkusji, flecie, trąbce, skrzypcach, gitarze czy pianinie. W książce przedstawiono także sylwetki wielkich kompozytorów, których wypada znać, a na zakończenie mali miłośnicy muzyki mogą sprawdzić swą wiedzę odgadując kilka zagadek.

Jednak więcej tu prostych, kolorowych i wiele tłumaczących ilustracji niż tekstów. I bardzo dobrze, bo to przecież książka dla młodszych dzieci, które wolą jeszcze oglądać niż czytać ;) Publikacja jest pięknie wydana, oprawiona w twardą okładkę, śmiało więc nadaje się na prezent!